Zielone budki z żółtym napisem “Ruch” do niedawna były rozsiane po całym powiecie. Potem zaczęły znikać tak prędko, że ani się obejrzeliśmy, została już tylko jedna. W centrum Europy. Jej koniec też był bliski, ale na decyzji właściciela zaważyła pandemia, która na nowo ożywiła ten, wydaje się, że już relikt minionej epoki. Dzięki niej wciąż funkcjonuje ostatni kiosk Ruchu w naszym powiecie. Jeszcze możecie w nim zrobić zakupy i porozmawiać z przemiłym właścicielem.
– Przejąłem tą działalność 15 lat temu, po poprzedniczce, która rezygnowała z prowadzenia dwóch punktów. Po namyśle i rozmowach, postanowiliśmy z żoną spróbować swoich sił w takim handlu. Byliśmy świeżo po ślubie, szukaliśmy pomysłu na dodatkowe źródło dochodu. Padło na Ruch. I tak, 31 grudnia 2007 roku, zarejestrowałem działalność gospodarczą, żeby od 4 stycznia ruszyć pełną parą – wspomina początki istnienia kiosku Tadeusz Gryszkiewicz.
Znajduje się on w Suchowoli, tuż przy parku, w centralnej części miasteczka. Jest ostatnim takim obiektem w naszym powiecie. Te niewielkie budki z prasą są jednym z symboli minionej epoki. Taki relikt przeszłości. Kupowaliśmy w nich gazety, słodycze, nierzadko również produkty codziennego użytku. Znaliśmy doskonale sprzedawców i sprzedawczynie. Oni z kolei wiedzieli dokładnie, kiedy stawimy się po najświeższe wydanie dziennika czy nowy numer ulubionego czasopisma. Były na każdym kroku, we wszystkich większych miejscowościach. W ich charakterystycznych witrynach aż roiło się od zabawek, kosmetyków czy nawet perfum. Na głównej, zawsze z przodu, swoje miejsce miały papierosy. Najczęściej zielone albo czerwone budki widać było z daleka. Dziś, jedne po drugich znikają z naszego krajobrazu. Ta w Suchowoli jest nie tylko ostatnią w naszym powiecie ale też jedną z nielicznych w regionie. Próżno szukać innych w okolicy. Co prawda kiosk jest jeszcze w Dąbrowie Białostockiej, ale tamten jest posadowiony w budynku, nie jest samodzielnym obiektem. Dlaczego one znikają? Bo przestają być potrzebne. Kiedyś można było kupić w nich dosłownie wszystko, głównie prasę, którą obecnie wypiera mocno internet.
Niegdyś w Suchowoli funkcjonowały dwa. Jeden z nich znajdował się naprzeciw liceum, drugi, działający jeszcze, przy Placu Kościuszki 26. I to właśnie ten odwiedziliśmy. Rozmawiając z panem Tadeuszem, przemiłym właścicielem, poznaliśmy początki działalności i niuanse kioskarza. Grunt pod kioskiem należy do gminy. Budynek kiosku zaś jest własnością Ruchu, a Tadeusz Gryszkiewicz prowadzi w nim działalność gospodarczą, płacąc dzierżawę dla Ruchu.
– W zasadzie jego prowadzenie nie nastręcza jakiś specjalnych problemów. Jedynie jako minus można traktować to, że kiosk musi być otwarty codziennie. Nie ma tu czasu na wakacyjne urlopy czy chorowanie. Ta praca wymaga systematyczności. Należy codziennie przyjmować dostawy prasy, generować zwroty, aby nie być obciążonym dodatkowymi kosztami za brak ich wykonania – tłumaczy Gryszkiewicz.
Przyznaje, że klientów jest coraz mniej. I ze na początku było dużo lepiej. W jednym z obu punktów, które prowadził z żoną, nawet zatrudniony był pracownik. Pomagała im też mama pana Tadeusza, która będąc na emeryturze chciała jakoś odciążyć młode małżeństwo.
– Przez 14 lat prowadzenia działalności, kiosk był zamknięty jedynie przez dwa dni. Spowodowane było to smutnym, rodzinnym zdarzeniem. Zmarła wtedy moja mama – przypomina ze nostalgią właściciel.
Sytuacja zmieniła się kilka lat temu, gdy klientów zaczęły im podbierać kolejno otwierające się w okolicy markety. Wtedy Gryszkiewiczowie stanęli przed trudną decyzją zamknięcia jednego kiosku. Padło na ten, mieszczący się naprzeciw Zespołu Szkół w Suchowoli. Mimo bezpośredniego sąsiedztwa dużej szkoły, przystanku autobusowego i urzędu, utrzymanie punktu stało się zupełnie nieopłacalne. Dwa lata temu nosili się z zamiarem zamknięcia również punktu przy Placu Kościuszki. Wpływ na zmianę decyzji miał wybuch pandemii. Tak jak dla większości przedsiębiorców posiadających własne firmy, był to ciężki okres, tak dla pana Tadeusza, ku zaskoczeniu, okazał się łaskawy.
– Wprowadzone w kraju obostrzenia, obowiązek noszenia maseczek i zachowania dystansu zmieniło stosunek ludzi do zakupów. U mnie nie musieli wchodzić do pomieszczenia i z nikim się mijać. Zakup był szybki i bezpieczny. Moje obroty wzrosły wówczas i zyskałem kolejnych, stałych klientów – wspomina Gryszkiewicz.
Zapytany, czy dochody z prowadzenia tylko tej działalności wystarczają na przeżycie, odpowiada, że już niestety nie. Konieczne jest posiadanie dodatkowego źródła utrzymania. W przypadku bohatera naszego reportażu jest nim gospodarstwo rolne.
– Kończę pracę w kiosku i idę do obrządku, czyli do prawdziwej roboty – śmieje się Pan Tadeusz.
Kiosk jest czynny codziennie od około godziny 7:30 do 14:00. Właściciel po odwiezieniu dzieci do szkoły, otwiera swój biznes. Dawniej wiązało się to ze zdjęciem ciężkich, metalowych krat, teraz udogodnieniem są zamontowane żaluzje. Dalej schemat postępowania jest codziennie taki sam. Ze skrzynki obok wyjmuje się bieżącą prasę, wcześniej dostarczoną, sprawdza specyfikację, czy wszystko jest tak, jak powinno być i rozkłada towar. Nie ma konieczności, aby kiosk był otwarty dłużej, ponieważ po 14. ruch w Suchowoli zamiera.
– Codziennie, około 10. rano, zamieniam się z żoną, wcześniej zastępowała mnie mama. Jadę wtedy do prac w gospodarstwie, a żona przejmuje pałeczkę w naszym maleńkim, kioskowym królestwie – podsumowuje.
Kim są klienci pana Tadeusza? Głownie miejscowi, ale zdarzają się też turyści czy kierowcy podróżujący krajową ósemką, którzy szybko muszą coś kupić. A że kiosk jest niemal tuż przy tej drodze i przy okazałym parkingu, jest łatwo dostępny dla podróżujących. Ciekawostką jest to, że w trakcie rozmowy z kioskarzem, zauważyliśmy, że większość klientów obsługiwana była bez żadnego słowa. Trudno to sobie wyobrazić, ale faktycznie tak było. Ktoś przychodził, dostawał produkt, płacił i odchodził. Gdyby nie to, że my rozmawialiśmy wtedy z panem Tadeuszem, wyglądałoby to jak scena z niemego filmu. Okazało się, że on po prostu wiedział po co klienci przyszli.
– Rzeczywiście, często tak wyglądają transakcje. Mam stałych klientów, których nie pytam po co przyszli, bo już to wiem. Sami nieraz pytają mnie skąd to wiem i nawet cieszą się, że ich zapamiętuję – przyznaje właściciel kiosku.
Obecnie towarem najbardziej przez nich pożądanym są wyroby i akcesoria tytoniowe. W kiosku funkcjonuje również Orlen Paczka, co jest znacznym udogodnieniem dla mieszkańców chcących nadać, bądź odebrać przesyłkę. No i pan Tadeusz nie ukrywa, że jest to też pewnym zabiegiem do przyciągnięcia klientów. Odbierając paczkę, zawsze coś się kupi. Głównie słodycze czy napój. Gazetę niekoniecznie. Dlatego, że zainteresowanie prasą spada zauważalnie coraz bardziej. Znikają popularne tytuły z rynku. Wielbiciele papierowych wydawnictw odchodzą, a młodzi wolą po prostu czytać wiadomości w sieci. Są nierozłączni z telefonami, w których mają dostęp do wszystkich treści, które kiedyś oferowały właśnie kioski. Dziś, te które jeszcze zostały, przestają pełnić funkcję dystrybutorów prasy, a stają się punktami do szybkich, drobnych zakupów. Pan Tadeusz nie wie, jak długo utrzyma się jeszcze na rynku. Niczego nie wyklucza, nic nie zakłada.
– Przez te wszystkie lata obserwowałem jak większość sklepów wokół się zamyka, zmienia właściciela czy branżę, a ja nadal tu jestem. Lubię kontakt z ludźmi, krótkie rozmowy z klientami, wymianę codziennych informacji czy przemyśleń. Wydaje mi się, że jeśli ja kiedyś zrezygnuje z prowadzenia kiosku, nikt po mnie już się tego nie podejmie. To taki znak zmiany czasów i preferencji klientów – kończy Gryszkiewicz.
Opr. Sylwia Matuk
Fot. Piotr Białomyzy