Przepłynął Atlantyk w szalupie ratunkowej, Syberię przemierzył reniferowym zaprzęgiem, a Saharę pokonał na wielbłądach. Uczył kosmonautów strategii przetrwania. Założył własną szkołę survivalu. Jacek Pałkiewicz, bo o nim mowa, we Włoszech nazywany jest „secondo Polacco” – drugim (po papieżu) Polakiem. Jego korzenie wywodzą się spod Dąbrowy Białostockiej.
– Jedną z trudniejszych wypraw było pokonanie wyspy Borneo od brzegu do brzegu, 2 tysiące kilometrów wrogiej białemu człowiekowi dżungli. Po drodze poznaliśmy owianych mgłą tajemniczości Dajaków, łowców głów. Jeszcze do niedawna rytualne zabójstwo było tam dowodem męstwa i odwagi – zaczyna Jacek Pałkiewicz, podróżnik, odkrywca i trener survivalu. Zasłynął tym, że odkrył źródła Amazonki i udowodnił, że jest najdłuższą rzeką na świecie.
Ma 80 lat. Obecnie mieszka we Włoszech. Jego wyczyny wprawiają w podziw i osłupienie. Opowiedział nam o swoich najważniejszych wyprawach.
W 1999 roku przemierzył Saharę. Ekipa, z którą podjął się wyzwania, pokonywała średnio 45 kilometrów dziennie na wielbłądach. Upał był bezlitosny. Na wysokości dwóch metrów termometr wskazywał 49 kresek w cieniu. Przy ziemi 80. W takich warunkach każdy oddech stawał się walką ze słabościami. Słońce dotkliwie paliło skórę, piekły usta, żar paraliżował ruchy. Nie wolno było pozostać w tyle ani pozwolić sobie na spadek morale, bo po tego, kto się poddał, być może nikt by nie mógł wrócić. Każdy musiał za wszelką cenę iść do przodu, walcząc z bólem, pragnieniem, niewyobrażalną spiekotą.
Większości ludzi pustynia kojarzy się z bezkresną krainą miałkiego piasku, na którym jedynym urozmaiceniem są wydłużone przez zachodzące słońce cienie wielbłądów. Jednak, co ciekawe, ciągnące się po horyzont piaski stanowią tylko 20 procent powierzchni Sahary. Część to żwirowa równina, część – surowy płaskowyż skalny. Niektóre wydmy są tak wysokie i strome, że wielbłądy, na których podróżowała ekipa, nie chciały z nich schodzić. Wtedy należało ciągnąć je siłą. Towarzyszyło temu nieustanne osypywanie się piasku ze szczytów. Takie małe lawiny piaskowe, ale również niebezpieczne.
POKONAŁ OCEAN
Atlantyk przepłynął w 44 dni. To była samotna podróż w szalupie ratunkowej. Zmierzył się z rolą dobrowolnego rozbitka.
– W wyprawie przez ocean zamierzałem udowodnić, że ofiara morskiej katastrofy, mając do dyspozycji tradycyjną szalupę ratunkową, może ocaleć, jeśli się nie podda. Nie miałem łączności ze światem zewnętrznym, nie posiadałem sekstantu, jedynie kompas – tłumaczy podróżnik.
Pokonał ocean bez zapasów jedzenia i słodkiej wody. Bez możliwości uzyskania pomocy z lądu. Walczył i z żywiołem, i z własną psychiką. Jadł tzw. latające ryby, które wpadały do szalupy. Zbierał i pił deszczówkę. Nie mógł pozwolić sobie na głęboki, regenerujący sen, jedynie na krótkie, bardzo czujne drzemki, nieprzynoszące upragnionego odpoczynku. Jego doświadczenia w zakresie skrajnego wycieńczenia i izolacji wykorzystali później badacze z NASA.
W pamięć zapadła Pałkiewiczowi nie tylko groza oceanu, ale też jego piękno. Wyskakujące ponad powierzchnię delfiny, przemieszczające się niedaleko ławice ryb, zmiana odcienia wody od jasnozielonego i niebieskiego rano po atramentowy i ołowiany późnym wieczorem.
Któregoś z niekończących się dni przeprawy przez ocean na horyzoncie pojawił się zarys statku. Kubańscy marynarze zauważyli rozbitka i chcieli go zabrać na pokład. Pokusa powrotu do cywilizacji i jednocześnie przerwania wyzwania była trudna do odparcia.
– To moje „nie” przy burcie statku, który ofiarowywał mi bezpieczeństwo, ludzki posiłek i gwarancję powrotu do domu, było najbardziej wartościową lekcją i największym sukcesem mojego życia – wspomina tę chwilę Jacek Pałkiewicz.
Mówi, że największe emocje pojawiły się jednak dopiero na końcu rejsu, kiedy dotarło do niego, że wygrał z żywiołem i pokonał swoje słabości.
ZAPRZĘGIEM PRZEZ SYBERIĘ
Wraz z pięcioma innymi podróżnikami Pałkiewicz przemierzył Syberię od Jakucka do Ojmiakonu nazywanego Biegunem Zimna. To najchłodniejsze na świecie miejsce na stałe zamieszkane przez człowieka. Zanotowano tu rekordową temperaturę: -72 stopnie. Na Syberii pogoda jest zwykle bezwietrzna, a powietrze suche, wobec czego, zdaniem Jacka Pałkiewicza, ekstremalne zimno jest łatwiejsze do zniesienia. Jednak przy -50 stopniach i średnio silnym wietrze temperatura odczuwana na niezakrytej skórze to niewyobrażalne -90 stopni! Jeszcze w Jakucku Pałkiewicz uzgodnił z jednym ze swoich towarzyszy, że w skrajnej sytuacji zabiją renifera i ogrzeją odmrożone kończyny w jego wnętrznościach.
Za środek transportu posłużył im zwykły zaprzęg. Przed zimnem chroniła odzież, jaką nosi ludność tubylcza: skóry i futra zwierząt. Przez 5 tygodni eksploratorzy pokonywali około 50 kilometrów dziennie w potwornym chłodzie, zdani wyłącznie na siebie. Co wieczór stawiali tradycyjny namiot hodowców reniferów. Żeby napić się wody, rozmrażali blok lodu nad ogniem. Żeby zjeść mięso, cięli je piłą, podobnie jak skamieniały w tych warunkach chleb.
Już same przygotowania do takich podróży wydają się ekstremalne. Przed wyprawą na Saharę Pałkiewicz jadł słone śledzie i powstrzymywał się od picia wody. Z kolei wyjazd na Syberię poprzedził spaniem na balkonie, żeby przyzwyczaić organizm do chłodu.
ZNALAZŁ PRAWDZIWE ŹRÓDŁO AMAZONKI
W 1996 roku kierował wyprawą naukową mającą dotrzeć do źródła Amazonki i w ten sposób ustalić jej długość. Sceptyczni zapytają, dlaczego w czasach zdjęć satelitarnych nie da się nic powiedzieć o długości rzeki bez zawędrowania w miejsce, gdzie ma ona swój początek. Jest tak dlatego, że hydrolodzy przyjmują za główny ciek ten, który m.in. niesie najwięcej wody, a jego źródło leży najwyżej nad poziomem morza i nie zawsze jest to najdłuższy z nich.
Ekspedycja podążała pod prąd rzeki, przy każdym rozgałęzieniu na podstawie tych kryteriów wybierając główny ciek. W ten sposób ustaliła rzeczywiste źródło Amazonki i jej prawdziwą długość, czyli 7040 km. To o 183 km więcej niż ma Nil. Tym samym wyprawa Pałkiewicza odebrała tej rzece dotychczasowe pierwszeństwo. Odkrycie Polaka zostało uznane przez wiele towarzystw geograficznych. Właśnie tę wyprawę on sam uważa za najbardziej satysfakcjonującą.
– Źródło Amazonki od dawna było przedmiotem niekończących się spekulacji i sporów o charakterze akademickim. Nasza naukowa ekspedycja rozwiązała tę zagadkę. Dziś na Górze Quehuisha, w Andach, na południu Peru, stoi obelisk z tablicą upamiętniającą to odkrycie – mówi z dumą.
Czy kiedykolwiek bał się o swoje życie?
– Oczywiście zdarzały się sytuacje ekstremalne i ryzyko kresu życia. Tak było na przykład podczas zamachu stanu w Nigrze, gdzie niewiele brakowało, a by mnie rozstrzelano – przyznał.
Kamila Białomyzy
Fot. palkiewicz.com
__________________________
Jacek Pałkiewicz urodził się w 1942 roku w niemieckim obozie pracy w Immensen. Pływał na statkach taniej bandery panamskiej. Pracował jako inspektor w kopalni diamentów w Sierra Leone i kopalni złota w Ghanie. Napisał kilkanaście książek dokumentalnych. Prowadził szkołę przetrwania. Przejechał na słoniach przez dżunglę wietnamską. Przepłynął rzekę Jangcy na sampanie.
Jego matka pochodziła z Osmołowszyzny Kolonii, ojciec z Małyszówki Kolonii. W Dąbrowie Białostockiej i okolicach mieszka do dziś wspominana przez niego ciepło rodzina, m.in. Dorota Reducha i Andrzej Pałkiewicz.