Jego korzenie sięgają Podlasia, skąd pochodzą jego rodzice, jednak sam urodził się w Gliwicach na Śląsku, gdzie spędził dzieciństwo, dorastał i zdobywał wykształcenie. W wieku 19 lat, pragnąc odmienić swoje życie i otoczenie, postanowił przeprowadzić się na Podlasie, by na nowo odkryć otaczający go świat. Krzysztof Czesław Wróblewski, bo o nim mowa, dziś na co dzień pracuje w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Sokółce, ale prawdziwą pasją, która wypełnia jego życie, jest rzeźbiarstwo – dziedzina, w której może realizować swoje artystyczne wizje.
Po osiedleniu się w Kamionce Starej, gdzie prowadził gospodarstwo, Krzysztof cieszył się bliskością natury. Po wielu latach spędzonych w przemysłowym, zadymionym Śląsku, życie wśród zieleni stało się dla niego nie tylko odprężeniem, ale także źródłem inspiracji. Obecnie jego domem jest Sokółka, malownicze miasteczko, gdzie spełnia się zarówno zawodowo, jak i twórczo, oddając się rzeźbiarstwu.
– To pasja, która daje mi radość i satysfakcję. Mam wolność tworzenia – mogę rzeźbić, kiedy chcę i jak chcę. Szczególną przyjemność sprawia mi kontakt z ludźmi, którzy potrafią docenić moją pracę. Widząc, że moje dzieła wywołują u kogoś pozytywne emocje, wiem, że to, co robię, ma sens – mówi pan Krzysztof.
Jego rzeźby można zobaczyć w wielu miejscach, w tym w Muzeum Wsi, gdzie prezentuje swoje prace. Jego dzieła docierają do ludzi za sprawą poleceń – jedni polecają go znajomym, inni natrafiają na nie przypadkiem, przejeżdżając przez okolice i szukając kontaktu z twórcą. Prace pana Krzysztofa są rozsiane po całej Polsce, nie tylko w pobliskiej okolicy.
Przed wejściem do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Sokółce, gości witają dwie wyjątkowe rzeźby – Skrzat Nieborak i klasyczna figura powitalna. Te niezwykłe dzieła powstały z drewna, które pochodziło z modernizacji drogi powiatowej w gminie Sidra, gdzie trzeba było usunąć część drzew. Dzięki inicjatywie starosty sokólskiego, Piotra Rećko, najpiękniejsze kawałki drewna, które w trakcie przebudowy musiały zostać usunięte, zostały uratowane. Drewno to zostało przetarte i wykorzystane do stworzenia kilku wiat biesiadnych na terenie Zespołu Szkół Zawodowych w Sokółce, a także do wykonania poczekalni, ławek i paśników w stadninie koni w Geniuszach. Najbardziej wyjątkowe kawałki drewna trafiły w ręce pana Krzysztofa, który przemienił je w postacie pełne charakteru i ciepła, nadając im drugie życie.
Jednym z kluczowych dzieł znajdujących się na terenie Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Sokółce jest wyjątkowa rzeźba, która przedstawia dłoń, otulającą z czułością wtulone w nią dziecko. To głęboko symboliczne dzieło, które odzwierciedla misję ośrodka – troskę, opiekę oraz wsparcie, jakiego pracownicy placówki udzielają dzieciom z niepełnosprawnościami.
– Rzeźba miała na celu symbolizowanie ciepła, które dzieci otrzymują od nas, od wychowawców, opiekunów i wszystkich osób pracujących w ośrodku – tłumaczy pan Krzysztof.
Tworzenie rzeźb, jak zaznacza artysta, nie jest procesem jednolitym. Czasami jedna figura wymaga długich dni pracy, a czasami powstaje zaskakująco szybko, gdy artysta jest pełen inspiracji.
– Kiedy coś sprawia człowiekowi prawdziwą radość, czasem nie zauważa się zmęczenia – mówi rzeźbiarz, który swoją pasję realizuje z ogromnym zaangażowaniem.
Innym charakterystycznym elementem, który zdobi kompozycje na terenie ośrodka, jest kogucik – klasyczny symbol ludowy. Choć nie jest ruchomy, jak tradycyjnie spotykane koguty na dachach, to jego dumnie uniesiona głowa i otwarty dziób, jakby gotowy do głośnego piania, nadają całości rzeźby wyrazistego charakteru, wnosząc do przestrzeni ośrodka dodatkowy symbol życia i energii.
Początek artystycznej drogi
Przygoda Krzysztofa Wróblewskiego z rzeźbiarstwem zaczęła się zupełnie niespodziewanie i w sposób, który można by uznać za przypadkowy. Pewnego dnia, przeglądając internet, natrafił na zdjęcie niewielkiej rzeźby grajka. Postać miała zaledwie 30–35 cm wysokości, ale jej cena – 1600 zł – wprawiła go w osłupienie. Była to dla niego zawrotna kwota, niemal równa dwóm miesięcznym pensjom.
Zaintrygowany faktem, że tak niewielka rzeźba może mieć taką wartość, postanowił spróbować swoich sił. Przechodząc obok sklepu, kupił najprostszy zestaw chińskich dłut, naostrzył je i sięgnął po pierwszy kawałek drewna. Nie miał żadnego doświadczenia, ale ciekawość i chęć tworzenia pchnęły go do działania. Tak zaczęły powstawać jego pierwsze prace – początkowo pełne niedoskonałości, ale z czasem coraz lepsze.
– Na początku nic nie wychodzi tak, jak byśmy chcieli – wspomina. – Ale nie można się zniechęcać. Dzisiaj wystarczy zajrzeć do internetu, gdzie znajdziemy mnóstwo filmików pokazujących techniki rzeźbiarskie. Ja musiałem uczyć się sam, metodą prób i błędów.
Jego historia doskonale odzwierciedla słowa papieża Jana Pawła II, który mówił, że życie nie jest po to, by przesiedzieć je na kanapie – jest zbyt krótkie i powinno owocować działaniem.
– Każdy może być w czymś dobry, jeśli tylko ma w sobie chęć i determinację – podkreśla pan Krzysztof. – To moja rada dla tych, którzy chcieliby spróbować, ale boją się, że im nie wyjdzie.
Dziś tworzy swoje dzieła głównie tradycyjnymi metodami, jednak przy większych rzeźbach wspomaga się piłą motorową. Praca z takim narzędziem wymaga wprawy i ostrożności.
– Trzeba mieć świadomość, że jeden nieuważny ruch może skończyć się kontuzją – mówi rzeźbiarz. – Tak samo jest z dłutami – zawsze należy pracować od siebie, nigdy do siebie, aby uniknąć skaleczeń.
Jego największą inspiracją jest natura i otaczający go świat. Wystarczy, że spojrzy na kawałek drewna, a już zaczyna dostrzegać w nim potencjał.
– Czasami to samo drewno podpowiada, co z niego powstanie – tłumaczy. – Patrzę na polano, na klocek i nagle w mojej głowie rodzi się obraz – wiem, co mogę z niego wyrzeźbić. Wtedy pozostaje już tylko chwycić dłuto i przelać ten pomysł w rzeczywistość.
Kapliczki jako pasja i forma wdzięczności
Pan Krzysztof Wróblewski przybył na Podlasie ponad cztery dekady temu i od razu urzekła go tutejsza przyroda oraz serdeczność mieszkańców. Z biegiem lat zaczął dostrzegać detale, które wcześniej umykały jego uwadze – wyjątkowe elementy krajobrazu, ślady lokalnej historii i symbole wiary. Szczególne miejsce w jego sercu zajęły kapliczki – skromne, ale pełne głębokiej symboliki formy wdzięczności za opiekę, uzdrowienie czy wysłuchane modlitwy. Ich prostota, a zarazem duchowa siła zafascynowały go do tego stopnia, że stały się jego największą inspiracją.
Dziś kapliczki są głównym motywem jego twórczości – rzeźbi je od ponad dekady, a każda z nich niesie ze sobą unikalną historię. Jego artystyczna droga rozpoczęła się jednak od rzeźbienia aniołów, którym poświęcił pierwsze trzy lata pracy. Choć planuje do nich powrócić, zdaje sobie sprawę, że jego obecny styl i doświadczenie sprawią, że będą wyglądały inaczej niż na początku. Później przyszedł czas na postać Frasobliwego – zadumanego Chrystusa, który od wieków symbolizuje ludzkie troski i refleksję nad sensem życia. To właśnie Frasobliwy otworzył przed nim nowy rozdział twórczy, prowadząc go ku kapliczkom, które stały się jego największą pasją.
– Frasobliwy to postać wieloznaczna – dla jednych święta, dla innych pełna zamyślenia i kontemplacji nad światem – wyjaśnia pan Krzysztof.
Do tej pory spod jego dłuta wyszło około pięćdziesięciu dużych kapliczek, które znalazły swoje miejsce nie tylko na Podlasiu, ale i w różnych zakątkach Polski. Zdobią wiejskie krajobrazy, przydrożne zaułki, a także prywatne posesje, pełniąc funkcję symbolicznej ochrony i duchowego wsparcia. Charakterystycznym elementem wielu z nich jest motyw dłoni – symbolu opieki i troski – w której wnętrzu artysta umieszcza postać. Frasobliwy również często pojawia się w jego pracach, stając się jednym z rozpoznawalnych znaków jego rzeźbiarskiego stylu.
Oprócz dużych kapliczek pan Krzysztof stworzył także setki mniejszych, często wiszących kapliczek, które rozproszyły się po całym kraju. Jedna z nich ma dla niego wyjątkowe znaczenie, ponieważ wiąże się z niezwykłym wydarzeniem sprzed około piętnastu lat.
Wówczas ogromny, wiekowy dąb rosnący przy kościele św. Antoniego w Sokółce niespodziewanie runął na ulicę Grodzieńską – i to w samym środku dnia. Okoliczności tego zdarzenia były niemal cudowne. W momencie, gdy drzewo przewróciło się na drogę, na skrzyżowaniu akurat paliło się czerwone światło. Wszystkie samochody zdążyły przejechać na zielonym chwilę wcześniej. Gdyby dąb runął zaledwie kilka sekund wcześniej, mogłoby dojść do tragedii.
– Nie mogłem o tym zapomnieć, potraktowałem to jako znak – wspomina pan Krzysztof. – Poszedłem do księdza proboszcza i zapytałem, czy mogę zabrać kilka kawałków tego dębu, by stworzyć coś wyjątkowego. Duchowny się zgodził, a ja zabrałem się do pracy.
Z tego niezwykłego drewna powstała cała seria wiszących kapliczek, które później wystawiano na aukcjach charytatywnych – nie tylko w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym, ale także w innych miejscach.
Dziś pozostało już tylko kilka kapliczek z tego drzewa, a jedna z nich zajmuje szczególne miejsce w domu pana Krzysztofa. Jest dla niego nie tylko cenną pamiątką, lecz także przypomnieniem o niezwykłym zrządzeniu losu, które uchroniło ludzi przed tragedią.
– To był kolejny cud – mówi artysta. – Drzewo runęło z ogromną siłą, a mimo to nikomu nic się nie stało. Taka historia pozostaje w pamięci na zawsze.
Jednym z pierwszych elementów podlaskiego krajobrazu, które zwróciły uwagę pana Krzysztofa Wróblewskiego, były niewielkie ikonki umieszczone na narożnikach starych, drewnianych domów. Te subtelne, a zarazem pełne głębokiej symboliki dzieła sakralne od pokoleń zdobiły podlaskie chaty, niosąc mieszkańcom ochronę i błogosławieństwo. Zafascynowany tą tradycją, artysta postanowił stworzyć własne wersje tych ikon, czerpiąc inspirację z lokalnego dziedzictwa.
– Rzeźba ludowa ma w sobie coś niezwykłego – podkreśla pan Krzysztof. – Powinna budzić emocje, ale jednocześnie pozostawać prosta i autentyczna. To właśnie ta prostota nadaje jej siłę i wyjątkowy przekaz.
Jego proces twórczy nie podlega schematom. Zdarza się, że zaczyna od wstępnego szkicu, ale równie często pozwala, by to drewno samo podpowiedziało mu kształt przyszłej rzeźby. Pracuje nad kilkoma projektami jednocześnie – niektóre figury czekają na ukończenie tygodniami, a nawet miesiącami, aż nadejdzie odpowiedni moment, by nadać im ostateczną formę.
– Sztuka to coś bardzo subiektywnego – zauważa. – Czy komuś się spodoba, czy nie, to już kwestia indywidualnego odbioru. Każda rzeźba jest unikalna, ponieważ jej ostateczny wygląd zależy od struktury drewna, jego usłojenia, a nawet historii, jaką w sobie nosi.
Twórczość pana Krzysztofa podąża także za rytmem natury. Jesień, kiedy podlaskie niebo przecinają klucze odlatujących gęsi, to dla niego czas wyciszenia i przerwy od pracy. Wtedy odkłada dłuto, pozwalając sobie na refleksję i odpoczynek. Dopiero wiosną, wraz z budzącą się do życia przyrodą, powraca inspiracja i nowa energia twórcza.
– Gdy gęsi odlatują, ja również odkładam narzędzia – mówi z uśmiechem. – Ale gdy przychodzi wiosna, znów nabieram sił i wszystko zaczyna się od nowa.
Oprócz rzeźby w jego dorobku jest też inne dzieło
Pan Krzysztof Wróblewski jest także autorem książki, w której jeden z wierszy odnosi się do jego pasji rzeźbiarskiej i czasu, w którym najlepiej mu się tworzy. Jak sam przyznaje, jego życie było pełne wyzwań, które podejmował z otwartym umysłem i sercem. Momentem przełomowym była dla niego kontuzja ręki – poczuł wtedy, że może to właściwy czas, by spróbować czegoś nowego. Inspiracją okazała się poetka Irena Conti Di Mauro, często odwiedzająca Sokólszczyznę. Uczestnicząc w jej spotkaniach literackich, nabrał odwagi, by samemu spróbować swoich sił w pisaniu.
– Zawsze byłem otwarty na nowe doświadczenia, ale pisanie było dla mnie zupełnie innym wyzwaniem. Książka powstawała przez kilka miesięcy, a gdy ukończyłem pierwszą wersję, zwróciłem się do pani Ireny z prośbą o przedmowę. Jej zgoda była dla mnie ogromnym wyróżnieniem – wspomina.
Podczas pracy nad książką spotkał wielu ludzi, którzy go wspierali. Jedną z kluczowych osób była korektorka, która zajęła się poprawą tekstu. Jednak pan Krzysztof nie zgodził się na zbyt daleko idące zmiany.
– Pani korektor chciała skrócić niektóre fragmenty, ale dla mnie tekst musiał pozostać autentyczny. Gdyby usunąć zbyt wiele, straciłby swój charakter – tłumaczy.
Zbiór wierszy wydał własnym sumptem i prezentował go przy okazji wystaw swoich rzeźb. Książka, zatytułowana Czarna Bakłażana, czyli rozważania pustelnicze, powstała w 2008 roku. Dziś pan Krzysztof nie jest pewien, czy jeszcze kiedykolwiek wróci do pisania.
– Wydaje mi się, że w pewnym momencie człowiek wyrzuca z siebie wszystko, co ma do powiedzenia, a potem przychodzi cisza, która może trwać już do końca. Pisanie nigdy nie było dla mnie źródłem utrzymania, podobnie jak rzeźba. Niektóre moje prace czekają na ukończenie latami – mówi.
Treść książki to refleksje autora, zmieniające się wraz z czasem i doświadczeniami. Niektóre przemyślenia, na przykład dotyczące stanu polskich dróg, z perspektywy lat straciły aktualność, ale wciąż można w niej znaleźć uniwersalne myśli. To zapis drogi życiowej pana Krzysztofa – jego obserwacji, wspomnień i osobistych przeżyć, zamkniętych w poetyckiej formie.
Książkę wzbogacają ilustracje wykonane przez młodszą córkę autora, Agnieszkę. Jej ołówkowe rysunki doskonale współgrają z treścią, nadając publikacji jeszcze bardziej osobisty charakter.
Pierwsza część zbioru skupia się na dzieciństwie i dojrzewaniu, podkreślając, jak ważne jest świadome kroczenie przez życie. Tytuł Czarna Bakłażana nawiązuje właśnie do tego procesu – bakłażan staje się bezpieczny do spożycia dopiero po osiągnięciu pełnej dojrzałości, podobnie jak człowiek, który dojrzewa, ucząc się na własnych doświadczeniach.
– Główne przesłanie książki to refleksja nad drogą, jaką każdy z nas wybiera. „Abyś całe swe życie szedł drogą obraną, niezbyt krętą, lecz prostą, z góry obmyślaną” – cytuje autor, podkreślając, jak ważne jest życie zgodne z własnymi wartościami.
Jego marzeniem jest, by to, co stworzył – zarówno w rzeźbie, jak i w słowie – przetrwało próbę czasu. Chciałby, aby w przyszłości jego dzieła nadal były obecne w krajobrazie, inspirowały innych do działania i przypominały o pięknie świata. I tego mu życzymy!
Sylwia Matuk, fot. Kacper Butwiłowski, Krzysztof Wróblewski